Zespół ds. Kobiet PZM, dzięki stałej współpracy z Motocyklową Komisją Kobiet Międzynarodowej Federacji Motorcyklowej (FIM) miał okazję zorganizować wyjazd czterech polskich zawodniczek: Patrycji Komko, Joanny Modrzewskiej, Agnieszki Smolińskiej oraz Aleksandry Kowalik na trening enduro organizowany przez Motocyklową Komisję FIM przy wsparciu Federacji Motocyklowej Belgii (FMB) w Bilstein w Belgii.

Zachęcamy do zapoznania się z relacją Patrycji Komko.

 

Endurówki

Tekst: Patrycja Komko, zdjęcia: ARC, Marieke Blokland

Wyjazd do Belgii to wydarzenie, które na pewno będzie miało ogromny wpływ na to, co chciałabym robić w przyszłości.

O możliwości uczestnictwa w treningu organizowanym przez Motocyklową Komisję Kobiet Międzynarodowej Federacji Motocyklowej (FIM) dowiedziałam się w ostatniej chwili, więc przygotowania też były szybkie i trochę desperackie. Na trzy dni przed wyjazdem w moim Gas Gasie urwał się jeden z dwóch zaworów wydechowych. Na szczęście awarię udało się usunąć i byliśmy gotowi na stawienie czoła belgijskiemu enduro. Do Bilstein dojechaliśmy późną porą, trzy godziny snu, szybkie śniadanie i wyruszyliśmy na trening. Po drodze cały czas towarzyszyła nam mżawka, ale kiedy naszym oczom ukazał się wspaniały ośrodek stworzony tylko z myślą o nieustającej frajdzie z jazdy na motocyklu... oniemieliśmy. Zacznijmy od toru do supermoto z pięknymi odcinkami asfaltowymi przeplatanymi szutrówkami z wyprofilowanymi bandami i whoopsami. Największe wrażenie robił wyasfaltowany, niemal pionowy podjazd. Na co dzień organizowane są tu zawody supermoto i chyba jest to jeden z najbardziej profesjonalnych torów w Europie. Ponieważ cały ośrodek leży w wąwozie, oba jego zbocza są usiane mnóstwem leśnych podjazdów i zjazdów, prawdziwy raj dla miłośników extreme enduro i trialu. Oprócz tego znajdują się tu dwa tory do enduro i MX. Tego ostatniego niestety nie zobaczyliśmy, bo po prostu nie starczyło czasu.

Kilka słów o szkoleniu... Było ono przeznaczone dla dziewczyn posiadających licencje międzynarodowe. Zrozumiałe jest więc, że poziom jakiego oczekiwali szkoleniowcy miał być odpowiedni. Dlatego obawy moje jak i pozostałych dziewczyn z Polski (Aśka Modrzewska, Aga Smolińska, Ola Kowalik) częściowo się potwierdziły: łatwo nie było. W szkoleniu oprócz naszej czwórki wzięły udział riderki z Francji, Szwecji i Słowacji. Dość szybo zorientowałyśmy się, że jeszcze sporo nam brakuje jeśli chodzi o naszą dynamikę jazdy. Francuzka Audrey Rossat co prawda nie porażała techniką, ale jej prędkość była imponująca. Nic dziwnego, jest to w końcu czołowa zawodniczka Mistrzostw Europy i Świata. Szwedka Hanna Berzeluis robiła wrażenie przygotowanej najbardziej wszechstronnie, Słowaczki Karin Hostinska i Katarina Jurickova najlepiej prezentowały się na podjazdach, gdy niczym kozice górskie wspinały się po śliskich leśnych zboczach. Nasz polski team  mimo skromnego doświadczenia w enduro radził sobie bardzo dzielnie. Myślę, że nadrabiałyśmy ambicją i chciałyśmy jak najwięcej wynieść z treningu. Szkoleniowcy Włoch Maurizio Micheluz i Thierry Klutz z Belgii podzielili uczestniczki na dwie grupy. Jedna grupa jeździła a druga obserwowała, słuchając jednocześnie komentarzy trenerów. Bardzo widoczne były różnice u poszczególnych dziewczyn w technice jazdy. Okazało się, że nie tylko my popełniałyśmy podstawowe błędy, które natychmiast były korygowane przez trenerów. Oczywiście były też pochwały za dobrze wykonaną robotę. Ogólnie panowała miła i twórcza atmosfera (a do dzisiaj śnią mi się słowa: good, perfect, not so bad i najlepsze completely wrong! :) ).

Trenowałyśmy między innymi technikę zakrętu, efektywne pokonywanie zeskoków na naturalnej ścieżce enduro, elementy extreme i wreszcie technikę „robienia” podjazdów. Z przebiegu szkolenia można było wywnioskować, że w klasycznym enduro kładzie się najmocniejszy nacisk na efektywne, czyli możliwie najszybsze przejechanie wyznaczonej trasy. Dlatego najwięcej czasu spędzałyśmy na szlifowaniu techniki dynamicznego pokonywaniu zakrętów. Drugoplanowe były podjazdy i odcinki extreme. Z takiego obrotu sprawy nie wszystkie dziewczyny były zadowolone. Słowaczki męczyły się trenując do upadłego mniej i bardziej ostre łuki, bo przecież ich prawdziwym żywiołem są górskie trudne technicznie stromizny. Z kolei Francuzka czego by nie trenowała, robiła to na pełnej bombie. Jej dynamika była powalająca, kamienie szły spod koła jak pociski a jadąc z nią w grupie czułam sporą presje, aby utrzymać jej tempo. Taka jazda dawała mi mimo wszystko dużo frajdy i poczucia spełnienia.

Wszystkie elementy treningu były ciekawe i trudno mi wskazać te najtrudniejsze, ogólnie sam fakt trenowania w tak doborowym towarzystwie uskrzydlał i mimo wyczerpującego wysiłku nie czułam upływających godzin i zmęczenia. Mam nadzieję, że nadarzy się jeszcze okazja, aby wziąć udział w podobnym przedsięwzięciu i że choć na chwilę znajdę się w tak magicznej endurowej rzeczywistości!

 

 

 

Źródło newsa: 
Źródło zdjęcia: