Motorowa dyplomacja

Międzynarodowe kontakty polskich automobilistów sięgają bardzo odległych lat. Pierwszy miał miejsce dokładnie 102 lata temu, kiedy to Stanisław Grodzki wybrał się samochodem Peugeot na wyścig Paryż-Dieppe.

Choć Polski nie było wówczas na mapie Europy, w wielu krajach występowali pierwsi polscy sportowcy automobilowi i motocyklowi. Tacy jak np. Karol hr. Raczyński, który już w roku 1898 na trójkołowcu De Dion Bouton ustanowił rekord trasy Liege-Maestrich i w późniejszych latach wielokrotnie startował w zawodach w Belgii, jak Henryk Liefeldt, sława z lat międzywojennych, począwszy od roku 1912 startujący na Rudge'u w zawodach motocyklowych w Anglii, Belgii i Francji.

Polski automobilizm nie miał w owym czasie jednak żadnego głosu na forum międzynarodowym. Nie byliśmy bowiem członkami żadnej z międzynarodowych organizacji, jak Association Internationale des Automobiles Clubs Reconnus (AIACR) lub Federation Internationale des Clubs Motocyclistes (FICM), grupujących narodowe stowarzyszenia automobilowe i motocyklowe różnych państw.

Trudne początki

Gdy w roku 1920 TAKP przekształcił się w Automobilklub Polski, jego zarząd niezwłocznie - jeszcze przed zatwierdzeniem statutu! - zgłosił swój akces członkowski do AIACR (od roku 1946 działającego pod nazwą Federation Internationale de l'Automobile - FIA) i został do niego przyjęty w dniu 15 czerwca 1920 roku. Tym samym stał się jedynym reprezentantem Polski w tej stale rosnącej w siłę organizacji międzynarodowej. Kilka lat później, na kongresie w Mediolanie w kwietniu 1927 roku, podobne uznanie międzynarodowe znalazł Polski Związek Motocyklowy przyjęty do FICM (noszącej od roku 1949 nazwę Federation Internationale Motocyclisme - FIM). Początki naszej "motorowej dyplomacji" w obu federacjach były skromne, lecz stały się podwalinami do późniejszych działań i obecnej, bardzo wysokiej pozycji Polskiego Związku Motorowego w organizacjach międzynarodowych.

Tuż po zakończeniu wojny Polski Związek Motocyklowy i Automobilklub Polski, odrodzone w roku 1946, niezwłocznie nawiązały współpracę z obu federacjami. W kongresach FIA regularnie uczestniczył Janusz Regulski, zaś w FICM - Józef Docha. Kontynuował tę współpracę Polski Związek Motorowy, lecz wówczas, na początku lat 50., w tych ważnych dla polskiego sportu i turystyki motorowej obradach gremiów międzynarodowych zaczęli brać udział ludzie przypadkowi. Bywało, że miejsca dla naszej delegacji pozostawały puste...

Trudno jest zdobyć mocną pozycję w organizacji międzynarodowej bez czynnego udziału w jej pracach. Dlatego więc, chociaż już w pierwszych powojennych latach organizowaliśmy w Polsce zawody międzynarodowe, choć polscy zawodnicy motocyklowi i samochodowi startowali za granicą odnosząc pierwsze jakże cenne sukcesy, to w samej FIA i FIM nie mieliśmy mocnej pozycji, przeciwnie - traciliśmy to, co zdobyto uprzednio.

Otwieramy okno na świat!

Rok 1955, początek "odwilży", przyniósł zasadniczy zwrot. Po raz pierwszy od parku lat PZM wysłał na Kongresy FIA i FIM czteroosobową delegację własnych działaczy (Tomasz Marciniak, Władysław Pietrzak, Zygmunt Wester i Jan Wiśniowski). Trudności wizowe spowodowały, że przybyła ona do Paryża już po zakończeniu obrad FIA, ponieważ jednak kongres FIM odbywał się w siedzibie Automobile-Club de France, polscy delegaci mieli sposobność nawiązania bezpośrednich kontaktów także i z FIA.

Ta pierwsza po latach wizyta zapoczątkowała trwający do dziś okres rzetelnej, coraz bardziej zacieśniającej się współpracy PZM z FIA i FIM, rozszerzonej wkrótce na pozostałe organizacje międzynarodowe leżące w sferze zainteresowań PZM.

Wbrew niektórym potocznym opiniom, wyjazd na kongres międzynarodowy nie jest wycieczką, choć niewątpliwie można z niego wynieść i wiele wrażeń turystycznych, zwłaszcza jeśli obrady odbywają się w tak atrakcyjnych miejscowościach, jak Caracas, czy Rio de Janeiro. Nie wolno jednak wybierać delegatów według takich zasad, że skoro pan X już raz był w Paryżu, to teraz niech zapozna się z tym pięknym miastem pan Y.

W ten sposób typowani delegaci nie zwojują nic, gdyż muszą od początku poznawać kulisy działania organizacji. Poza tym wiele zależy od dobrych, trwających latami, prywatnych kontaktów.

Są i inne, nie mniej ważne wymagania, które trzeba brać pod uwagę w rozważaniach, komu powierzyć funkcję delegata. Pierwsze z nich to jak najlepsza znajomość przedmiotu obrad, a więc fachowość! Jeśli reprezentant ma pozyskać dobrą opinię i wzbudzić zaufanie, konieczna jest także dobra prezencja, tak, a przede wszystkim intuicja i zręczność dyplomatyczna, połączone z umiejętnością odważnego podejmowania szybkich decyzji.

Takimi właśnie przesłankami kierował się ZG PZM dobierając skład pierwszych delegacji kongresowych. Weszli do nich (i tak jest do dziś!) działacze doskonale znający międzynarodowe statuty i regulaminy, bieżące problemy Związku oraz FIA bądź FIM, mówiący co najmniej dwoma językami obcymi (niektórzy nawet czterema!), w tym co najmniej jednym językiem urzędowym federacji i wykazujący opisane cechy, którymi powinien charakteryzować się "motorowy dyplomata".

Debiut i pierwsze sukcesy

Polscy delegaci byli aktywni już debiutując na kongresie FIM, więc zaledwie w rok później mieliśmy w naszym kraju rundę indywidualnych mistrzostw świata. Na tym samym kongresie jeden a naszych reprezentantów nawiązał serdeczną i wiele lat trwającą przyjaźń z Bjarne Raakiem, prezydentem norweskiego NMK, a w czasie wojny oficerem ruchu oporu. Wspólne wspomnienia z norweskiego i polskiego podziemia zapoczątkowały wymianę listów, w której narodził się pomysł powołania Podkomisji Żużlowej FIM. Przeprowadzono go na kongresie 1956 r. w Oslo. Oczywiście obaj jego autorzy znaleźli się w nowej Podkomisji, nazwanej ostatecznie Podkomisją Wyścigów Torowych, a w kilkanaście kat później podniesionej do rangi komisji. Polskim, bardzo ważnym wkładem w jej prace stało się opracowanie pierwszych międzynarodowych regulaminów: wyścigów na torach żużlowych i mistrzostw świata na żużlu. Oddały one międzynarodowy sport żużlowy pod pełną kontrolę FIM!

Inny przykład - z dziedziny turystyki. Na Kongresie FIM w Wenecji w kwietniu 1957 r., powstała patowa sytuacja z Rallye FIM, czyli wielkim, dorocznym rajdem turystycznym FIM. Nikt nie mógł, czy nie chciał podjąć się organizacji tej ważnej i prestiżowej imprezy, mającej odbyć się już w lipcu. Ówczesny prezydent CITM, Belg - Henri Stienlet, nieśmiało zapytał, czy nie można byłoby przeprowadzić jej w Polsce. Nasi delegaci nie namyślali się długo i pierwszy Rallye FIM w naszym kraju stał się faktem. W pół roku później, na jesiennym Kongresie FIM w Paryżu, bardzo chwalono jego organizację.

Efekty takiej polityki, zresztą jedynej skutecznej w organizacjach międzynarodowych, dały szybko rezultaty. Już w roku 1956 Roman Pijanowski zajął miejsce w CSI (Międzynarodowej Komisji Sportowej) FIA, a w następnym, nieżyjący dziś wiceprezes ZG PZM Zenon Sokołowski, jako pierwszy Polak, znalazł się we władzach FIM, wybrany do Międzynarodowej Komisji Technicznej CTI. Rok 1959 przyniósł Władysławowi Pietrzakowi wybór do CITM (Międzynarodowej Komisji Turystyki Motocyklowej) FIM, w której później został jej wiceprezydentem. I tak się zaczęło.

Trudno wyliczyć wszystkie funkcje Polaków w FIM i FIA, trzeba jednak wspomnieć o niektórych, niełatwych do uzyskania. W roku 1972 Roman Pijanowski został wiceprezydentem FIA, co było niemałym sukcesem, zważywszy że o to stanowisko ubiegali się przedstawiciele państw o wielkim potencjale przemysłu motoryzacyjnego i mających w dorobku liczne sukcesy w sporcie automobilowym.

W pięć lat później wybrano go nadto przewodniczącym bardzo znaczącej Międzynarodowej Komisji Ruchu Drogowego FIA, a w ostatnich latach swej działalności był zastępcą prezydenta FIA!

W roku 1973 Władysław Pietrzak został pierwszym prezydentem nowo powstałej komisji Wyścigów Torowych (CCP) FIM, wchodząc dzięki temu w skład Prezydium Federacji.

Znany działacz PZM, prof. dr inż. Edward Loth, stał na czele międzynarodowej organizacji motoryzacyjnej przez dwie kadencje (1970-1974), będąc prezydentem Federation Internationale des Experts en Automobile (FIEA). W uznaniu zasług otrzymał on tytuł Honorowego Prezydenta FIEA i przez 7 lat, aż do nieoczekiwanej śmierci, pełnił funkcję wiceprezydenta tej federacji, wnosząc poważny wkład doświadczeń polskich rzeczoznawców.

Roman M. Pijanowski, długoletni prezes PZM i zastępca prezydenta FIA, twórca polskiej "motorowej dyplomacji". Fot. Z.Kupczyk

Wiceprezydent FIM, Bogdan Matuszczak, żużlowy mistrz świata '73 Jerzy Sczakiel i hiszpańskie seniority na Kongresie FIM '73 w Madrycie. Fot. RFME

Prezes PZM i wiceprezydent FIM, Andrzej Witkowski odbiera z rąk prezydent FIM Josa Vaessena, upominek z okazji 40-lecia PZM.

Kongresy Międzynarodowe organizowane bywają w bardzo atrakcyjnych miejscach, ale na zwiedzanie zwykle pozostają tylko wieczory, bo w ciągu dnia czas wypełniają obrady. Fot. MAMS

Prestiż... propaganda... dewizy...

No dobrze - słyszałem nieraz takie pytania - ale jaki jest z tego pożytek, że kilku panów z Polski spotka się z setką lub dwiema delegatów z innych krajów, oczywiście w bardzo atrakcyjnej miejscowości, albo z tego, że kilku działaczy PZM może umieścić na biletach wizytowych ładnie brzmiące tytuły w obcym języku?

Otóż jest i to niemały! Poza względami propagandowymi i prestiżowymi, bardzo liczącymi się w relacjach międzynarodowych, bezpośredni udział w pracach władz międzynarodowych organizacji zapewnia duży wpływ na uzyskiwanie korzystnych dla kraju decyzji tych organizacji i różnych przywilejów.

I tak np. dzięki temu od lat w Polsce przeprowadzamy międzynarodowe, a nawet mistrzowskie imprezy sportowe - motocyklowe, żużlowe, samochodowe czy kartingowe. Przynosi to wymierne korzyści gospodarcze. Jednodniowy finał indywidualnych MŚ na żużlu w roku 1979 dał Biuru Turystyki Motorowej PZM wpływ dewizowy ponad 150 000 dolarów, a Rallye FIM'75 w Lublinie, w którym wzięło udział bez mała 2 000 uczestników (każdy przyjechał na własny koszt), zasilił kasę BTM PZM o ok. 100 000 dolarów. W Sześciodniówce 1987 w Jeleniej Górze startowało 403 zawodników, w większości z krajów zachodnich. Każdemu z nich towarzyszyły, średnio licząc, 3-4 osoby towarzyszące, do których doliczyć trzeba dziennikarzy i turystów-kibiców. Uczestnicy "Six Days" spędzili w Polsce co najmniej 9 dni, sami pokrywając wszystkie koszty pobytu. W ogólnym rozrachunku gospodarczym ta impreza dała krajowi liczące się wpływy dewizowe: tylko za wpisowe zawodników i hotele ponad 1 mln dolarów!

Wiele polskich związków sportowych i turystycznych może zazdrościć PZM tak mocnej pozycji, w tak wielu federacjach międzynarodowych. Recepta, dzięki której została ona zdobyta, jest niezmiennie stosowana przez kierownictwo PZM od bez mała 45 lat!

Władysław PIETRZAK